• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

innosci2

wiersze 2020

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Inności II Maciej Zbigniew Świątek

Maciej Zbigniew Świątek

 

Filozof i prorok

Są tacy co mówią, że wieszczem jest ślepiec,

A on drogi szuka koślawym kosturem,

A więc jak uwierzyć, że on wie najlepiej,

Jaki jest wędrówki właściwy kierunek?

 

Skąd to przekonanie o ślepej mądrości,

Która nic nie widząc ma wizje prorocze?

W to, że jakaś ślepota inny zmysł wyostrzy,

Który będzie światłem, co rozświetli noce.

 

Drogi Tejerezjaszu, ja wiem, że nic nie wiem,

A moja niewiedza jak twoja ślepota,

Więc wiem tylko tyle, że idę przed siebie,

Pokładając wiarę tylko w swoich stopach.

 

Trochę jest zabawna ta nasza wędrówka,

Filozofa z prorokiem, ślepoty z niewiedzą,

Lecz może śmiertelnie poważna być w skutkach,

Gdy tylko pytanie będzie odpowiedzią.

 

Immanentność

Jest to, co dotknięte więc też pomyślane,

Jest, choć przekonanie nie zawsze jest pewne,

To co jest, ma w sobie realizmu kamień

I pejzaż złoconym oprawiony drewnem.

 

Jest piękno wszystkimi zmysłami objęte,

Chociaż się wydaje nieskończonym światem,

Tak wielkim, że się może wydać transcendentem,

Chociaż transcendencji to marny zadatek.

 

Bo czyż można poznać to, co poza nami -

Jak wierzą szaleńcy odchodząc od zmysłów?

Granice poznania tylko przesuwamy,

Zamieniając przeszłość tu i teraz w przyszłość.

 

Zaplątani zabawnie w swojej codzienności,

Z nadzieją, że coś jednak jest za horyzontem,

Na marzenia jesteśmy zawsze zbyt dorośli,

Choć koniec, być może, jednak jest początkiem.

 

Punkt odniesienia

Jeżeli nie ma punktu odniesienia,

Wszystko właściwie wszystkim być może,

Nic określonego do końca więc nie ma,

Jest tylko puste bezkresne bezdroże.

 

Tak nieustannie łakniemy pewników,

prawd niewątpliwych bez przerwy szukamy,

i w kontinuum co znikąd donikąd

wciąż uciekamy od spraw nienazwanych.

 

W świecie bezładnie przez nas ułożonym

Przekonujemy siebie o porządku,

Sami skłaniamy siebie do niewoli,

By spleść fabułę z niezwiązanych wątków.

 

W końcu jesteśmy tylko opowieścią

Przekazywaną poprzez pokolenia,

Lecz czy do końca jesteśmy jej treścią?

Nie znamy przecież punktu odniesienia.

 

Wspomnienie

Czasami przypominam kłamstwo, w którym rosłem,

Betonowe golemy zastygłe w bezruchu,

Wszystko było wtedy tak jasne i proste,

Bo kłamstwo było kłamstwem, prawdę miałem w duchu.

 

Żyłem poza tym światem, przynajmniej tak chciałem,

Patrzyłem z niedowiarą na tłumy w pochodach,

Do dziś został we mnie tamten niedowiarek

Z nadzieją, że odnajdę prawdziwego Boga.

 

Ale było łatwo – ja i my, i oni,

Czarno-białe ekrany, choć szare w istocie,

Świat bezbarwny ze sobą jakby pogodzony,

Zwykle znieczulany wódką po robocie.

 

Nie tęsknię za tym czasem i za tamtym światem,

Choć dziś się kolorowe kłamstwa z prawdą mylą

I wiem o życiu tyle, co wiedział Sokrates,

To że jest jak jest, a było jak było.

 

Piękno

Niewątpliwie, wiele jest piękna na świecie,

Aczkolwiek wątpliwość mogą wzbudzić ludzie

Obojętni na piękno, bo są tacy przecież,

Którzy cudu nie widzą, zanurzeni w cudzie.

 

Czymże więc jest piękno, dla tych co nie czują?

Nie potrafią dostrzec, zrozumieć, usłyszeć?

Jest zatem, czy go nie ma, gdy je profanują?

Gdy wzgardzone nadstawia im drugi policzek?

 

Nie wiedzą, co czynią, więc nie ma w nich winy,

A może to piękno winne swej słabości?

Jak perła, która żadnej nie zachwyci świni

I zmatowieje w poczuciu własnej bezsilności.

 

Zanim barbarzyńców przyszłe pokolenia

Wykształcą wrażliwość zdolną do uniesień,

Piękno będzie pięknem tym, którego nie ma,

Światłem rozproszonym w ciemności bezkresie.

 

Znaczenie słowa

Kiedy się myśli wiele, wyobraża dużo,

A tak niewiele z tego konkretów wynika,

To jest jakby miecze chcieć parować różą

I tak już przyciętą nożem ogrodnika.

 

Z bronią pomyślaną tylko słabym słowem

Nie sposób odpierać żelaza nawałę

I z hordą barbarzyńców prowadzić rozmowę,

Gdy oni księgi palą jeszcze niespisane.

 

Cóż więc po bezsilnej ślepocie Homera,

Gdy z analfabetów zmierzy się głuchotą?

Cóż pomoże piękno zamknięte w literach,

Kiedy je pokryje niepamięci błoto?

 

Może jest nadzieja na ponadczasowość,

Na tę nieśmiertelność co do pomyślenia,

Że jak na początku końcem będzie słowo,

Choćby i nie miało żadnego znaczenia.

 

Pozorność

Ileż pozorów, którymi uspokajamy strach,

Ileż pozorów dających poczucie siły,

Oswajamy nieznane zaklinając czas

Nauką, religią, magią i tym podobnymi.

 

A tak naprawdę nadzy, bezbronni i słabi

Błąkamy się po bezdrożach nieznanej przestrzeni

I nikt nam celu nie wskaże, nie da trafnej rady,

Nie pocieszy pozorem obiecanej ziemi.

 

Pozorność jest realna, bo nic innego nie ma,

Więc budujemy na niej i prawa, i pewniki,

I w niej odnajdujemy sens i bezsens istnienia,

Udając, że kimś jesteśmy, w istocie będąc nikim.

 

Kiedy dociera do nas prawda tej pozorności,

Może się nawet zdawać, że chwila to prawdziwa.

Że do tej chwili wszystko dałoby się uprościć,

Gdyby naturą chwili nie było, że upływa.

 

Bliźniaczość

Kiedy szukając siebie, spotykam innych ludzi,

Nie wiem, gdzie ja się kończę, a gdzie się on zaczyna,

Może to tylko jedno z tych przyjemniejszych złudzeń,

Że i nieznany bliźni jest niemal jak rodzina.

 

Łączy nas przecież wszystko, a różni tak niewiele

I nawet ktoś nieznany nie jest zupełnie obcy,

Owszem trudno od razu nazwać go przyjacielem,

Lecz nie jest także wrogiem z racji nieznajomości.

 

Możemy nawet mówić różnymi językami

Albo nawet tym samym chociaż bez zrozumienia,

W istocie swej będziemy niezmiennie tacy sami,

A różnią nas szczegóły właściwie bez znaczenia.

 

Więc jeśli coś nas dzieli to właśnie podobieństwo,

To, że widzimy siebie w tym innym tak jak w lustrze

I co nas błogosławi, zamienia się w przekleństwo

I chociaż to tragiczne, to właśnie takie ludzkie.

 

Uwięziony

Skazałem siebie na zamknięcie w sobie,

Tylko dla siebie stałem się więzieniem.

Zakratowane okna w mojej głowie

Za każdym tęsknią słonecznym promieniem.

 

Murem wysokim sam dla siebie jestem,

Sam przekręciłem klucz w stalowym zamku,

Sam wyznaczyłem swoją własną przestrzeń,

Swój czas na własnym odmierzam zegarku.

 

Tak uwięziony marzę o wolności,

Ucieczki plany snuję karkołomne

I sam za sobą rozpoczynam pościg,

Samemu siebie doprowadzam do mnie.

 

Wiem, że to wszystko tylko gra pozorów,

Lecz może nie ma nic co poza nimi?

W swoim więzieniu czuję się jak w domu

Z przyzwyczajeniem, co pozbawia siły.

 

W zmienności

Z przyzwyczajenie przechodzę w rutynę,

A świat się zmienia nieoczekiwanie,

Na nic latami wyćwiczone chwile,

Bo nie pasują już do świata wcale.

 

Można upierać się przy tym, co było,

Zamykać oczy przywołując przeszłość

I prawdy głosić, które nie przeminą,

Bo czas przemija, lecz przecież jest wieczność.

 

W sumie to prawda, ale nic tu po niej,

Kiedy nam ściany wyrosły wokoło

I nieskończenie wszystko jest skończone,

I wyjścia nie ma tam, gdzie było wczoraj.

 

Może najlepszym wyjściem – znieruchomieć?

Zastygnąć, licząc tylko na przetrwanie,

Lecz jest początkiem przecież każdy koniec

I co stać ma się, z pewnością się stanie.

 

W drodze

Znaleźć w tym świecie swój lepszy świat

Bez narzekania na świata zawiłość,

Gdzieś przecież jest to, czego tak brak,

Bo być nie może, żeby nie było.

 

Odnaleźć łąkę i stary las,

Dłoń nadal bliską, choć zapomnianą,

Odszukać kiedyś stracony czas,

Odzyskać dawne ja i tożsamość.

 

Obrosłem czasem jak drzewo mchem,

Jestem kimś, kogo ledwo poznaję,

Zgubiony między dobrem i złem

Miejscami zmieniam czarne i białe.

 

Tęsknota tylko otwiera drzwi

I drogą kusi prostą przed siebie

W nieznane jeszcze noce i dni

Choć jakie będą, tego nikt nie wie.

 

Radość

Dobry jest każdy powód do radości,

Nawet wątpliwy czy też nieistotny,

Radość ma siłę, by rzeczy uprościć

I prawdy zmienić sens w bardziej ulotny.

 

Nie jest potrzebna radości logika

I dociekanie fundamentów bytu,

Bo radość tylko z radości wynika,

Jak zachwyt, który wynika z zachwytu.

 

Zielona trawa, słońce, czyjeś oczy,

Przeżywające krótki dzień motyle

Dają radości swoją cząstkę mocy

I ulegamy na chwilę tej sile.

 

I żadna mądrość nie dorówna temu,

Co nie w mądrości przecież ma korzenie,

A przecież jedno podobne drugiemu,

Jak rzeka, która obmywa kamienie.

 

Z kotem na kolanach

Kiedy w spokoju siedzę z kotem na kolanach,

Zamykam przeszłość jak zmęczone oczy,

Bo chociaż nadal jest niezapomniana,

Ma tylko szarość wyblakłych przeźroczy.

 

Nie żeby była tylko czarno-biała,

Miała i swoje chwile kolorowe,

Ale się sama jakoś zapomniała,

Jakoś tak sama zapadła się w sobie.

 

Nie żyje zatem tym ubiegłym czasem,

Choć doprowadził mnie do tu i teraz

I więcej znaczył niźli tylko piasek,

Który w klepsydrze powoli umiera.

 

Ten na kolanach kot, chociaż nie pierwszy,

Smutną nadzieją jest, że nie ostatni,

Z człowieczym złączył swój żywot zwierzęcy

I bytu nie chce roztrząsać zagadki.

 

Różne wymiary

Jakie bywają małe nasze sprawy,

Gdy dopadają nas te jeszcze mniejsze,

Kiedy drobiazgów dokuczą owady

I obce stają się i czas i miejsce.

 

Przecież dokoła nic się nie zmieniło,

Ludzie ci sami, powietrze i sprzęty,

Lecz wszystko inne jest niż kiedyś było,

Zmienione w sposób jakiś niepojęty.

 

Zmienione piasku ziarnkiem, kroplą wody,

Czymś, co minęło niezauważone,

A miało ciężar stutonowej kłody,

Choć niewidzialnie pod nogi rzuconej.

 

I tak mieszają się różne wielkości,

I które ważne odgadnąć nie sposób,

I w całym świecie nieoznaczoności

Zdać się możemy tylko na traf losu.

 

Trumf realizmu

Można uciec w codzienność przed wszystkim, co nierealne,

Czego dotknąć nie można, zobaczyć, nazwać konkretem,

Życie podsuwa prawdy bezsporne i niepodważalne,

W które nie można nie wierzyć, bo nie uznają zaprzeczeń.

 

Trudno zaprzeczyć bólowi, powszednim potrzebom ciała,

Całej zwierzęcej naturze, co nie da się uczłowieczyć,

Zamienić w duchową wzniosłość prawiącą o ideałach

I szukać w swej doczesności prawdziwej istoty rzeczy.

 

Bo jeśli to tylko drwina z zalęknionego dzieciaka,

Którego łudzą marzenia i transcendentne tęsknoty,

Który wciąż kopie kruszy na bezlitosnych wiatrakach,

To śmiechu warte jest pisać, czy choćby mówić o tym.

 

Lecz jeśli jest tylko pustka, to może być wyzwaniem,

Nawet jeśli wypełnić można ją tylko śmiesznością,

Bo może sensem właściwym jest właśnie jej wypełnianie

Każdą dostępną codzienną niedoskonałością.

 

Szukając

Mędrcy zamknęli się w księgach przed upływem czasu,

Schowali w wieczności się papierowej,

Zasypiają spokojnie w objęciach nawiasów,

Świadomi, że ich mądrość kończy się na słowie.

 

Poza księgami trawa wiosennie zielona

Lub śniegi, kiedy zima, czy zmarznięta ziemia,

A poza ziemią gwiezdna przestrzeń nieskończona

I kosmiczna niewiedza, której końca nie ma.

 

Pod drzewem wiadomości dobrego i złego

Nikt już dziś nie siada w opuszczonym raju,

Jest tylko wspomnienie snu utraconego,

Którego wygnańcy już nie wspominają.

 

Szukam mędrców w księgach i Boga na niebie,

Wiem, że wszystko w życiu jest poszukiwaniem,

A tyle do szukania widzę wokół siebie,

Że na wieczność szukaniem tylko pozostanie.

 

Powszedniość

Jak usprawiedliwić kolejny dzień?

Minął pozornie bez znaczenia,

Pozostał po nim już tylko sen

I dar największy zapomnienia.

 

Pozornie nie zostało nic,

Chociaż się ziemia obróciła,

Lecz wystarczyło żeby żyć

I widzieć życie jak przemija.

 

Po dniu została tylko noc,

Za kilka godzin jej nie będzie,

Przeminie zawinięta w koc,

Niknąc, gdy nowy dzień nadejdzie.

 

Powszedniość to jest właśnie to,

To co przemija bez hałasu,

Zwyczajne, przezroczyste szkło

Upływem potłuczone czasu.

 

Zgoda

Gdzieś się zagubił świat motyli

I mrówek szlaki się zatarły,

Ulotne piękno każdej chwili,

Następny dzień przewidywalny.

 

Odeszły lasy w zapomnienie

I rzeki w niebyt przepłynęły,

I tylko miejskie są kamienie,

By twardo stąpać po tej ziemi.

 

Minęły lata nieświadome

Tego, że są prawdziwym rajem,

Więc rzeczywistość jest dziś domem

I życie zwykłe jak za karę.

 

Nie jest tak źle pomimo wszystko,

Można się w końcu przyzwyczaić,

Zgodzić na swoją rzeczywistość,

Bo cóż innego zrobić mamy?

 

Sen nocy letniej

Lato nie pozwala na głęboki sen,

Sen ma w sobie tę letnią noc,

Sen jest przecież dla nocy dniem,

Ma w sobie światła moc.

 

Szekspir, czy może podobny ktoś,

W końcu nie wiemy, kim był,

Mógł opowiedzieć o tym nie wprost,

Że snem nocy letniej żył.

 

Aktor na jawie, na scenie śni,

Sztukę złożonych słów,

Z nocami się mieszają dni

Tym lunatykom bez głów.

 

Dziwaczny i magiczny świat,

Co niby jest, ale nie jest,

Toczy upalnych się rytmem lat

Niezmiennie w zapomnienie.

 

Prorok

Cierpliwie tłumaczył swoje racje,

Filozof wszak powinien być cierpliwy,

Lecz nie wczuwali się w jego narrację,

Słuchali proroków fałszywych.

 

Ich wiedza była inna od jego,

A przekonanie silniejsze od prawdy,

Więc nie słuchali niczego innego,

Odarci z wyobraźni.

 

Rozmowa byłą więc monologiem,

Dialog był tylko złudzeniem,

Niewiele można powiedzieć słowem,

Gdy słowo traci znaczenie.

 

Cierpliwie zanurzył się w ciszy,

W milczącym języku głuchych,

W nadziei, że go usłyszy

Ten ktoś, kto widzi duchy.

 

Różne światy

Można w tym świecie odkryć wiele światów,

Z żadnego z nich królestwo Jego,

Lecz są radości mniejsze, co lepsze od braku

Tego czegoś, co chroni przecież od niczego.

 

Nietrwałe są to światy i pełne złudzenia,

Choć może powiedzieć, że pełne tęsknoty?

Bo tęskni się do tego, czego właśnie nie ma,

Lecz drobną radością jest myślenie o tym.

 

Tworzę swoje światy i pukam do innych,

Takich, w których znaleźć kiedyś by się chciało

I jestem jak odkrywca bezradnie bezsilny,

Co na mapie znajduje tylko plamę białą.

 

Wędruje po ścieżkach nieznanej przestrzeni

I wypełniam życie samym wędrowaniem,

W nadziei odkrycia obiecanej ziemi,

Choć nikt mi nie obiecał ziemi obiecanej.

 

Ulica

Idę ulicą, którą odchodziły

w niepamięć przeszłe pokolenia

i chcę, czy nie chcę, podążam za nimi,

myśląc, że przecież innej drogi nie ma.

 

Zwykła ulica, ale tylko moja,

Choć nie wybrałem jej sobie dla siebie,

Lecz zawsze była mi dziwnie znajoma,

Jednak dlaczego? tego właśnie nie wiem.

 

Wiem, że są inne, mijam skrzyżowania,

Ale nie skręcam, wolę iść po prostu,

Bo żadna inna nie jest taka sama

I nie czas jeszcze na skręt i na postój.

 

Idę za nimi, chociaż nie wiem dokąd,

Lecz przecież przeszli tędy bez powrotu,

Więc i ja przejdę, nie martwię się o to,

Gdzieś tam na końcu, kiedy będę gotów.

 

Spokój

Upalny spokój w sierpniowy wieczór

Może być prawdą lub złudzeniem,

W kołysce dobrych i złych przeczuć

Chwilę się budzę, chwilę drzemię.

 

Dziś nic nie muszę i nic nie chcę,

Mogę być tylko, tak zwyczajnie,

Wypełnić sobą całą przestrzeń,

Nie dbając, czy jest cała dla mnie.

 

Egoistycznie i leniwie

Mijam wraz z czasem nieuchronnie

I to mijanie jest prawdziwe,

I przeszłość pozostaje po mnie.

 

Gdy wraz ze świtem się przebudzę,

Zapomnę to dzisiejsze wczoraj

I będę tak jak inni ludzie

Dniem gonił prędkim do wieczora.

 

Zabawne

Zabawne jest żyć na planecie,

Gdy wokół przestrzeń nieskończona,

Wiedząc niewiele o wszechświecie

I o tym, co wie wszechświat o nas.

 

Zabawne w zanurzeniu w czasie

Przyglądać ludziom się i sprawom

I mówić, że to czasy nasze,

Jakbyśmy mieli do nich prawo.

 

Jak śmiesznie mało nas w ogromie

Tego wszystkiego, co wokoło,

W nieskończoności nieskończonej…

Jak śmiesznie, chociaż nie wesoło.

 

Może to właśnie radość życia?

Świadomość wiedzy i niewiedzy?

Zamknięcie w swoim krótkim dzisiaj?

Skazanie na brak odpowiedzi?

 

Życie

To nie słońce zachodzi, to my przemijamy,

Na rozpędzonej ziemi w elipsowatym kole,

Choćbyśmy nigdy nie czuli jak drży nam pod stopami

Piasek, który pokrywa wędrówkę przeszłych pokoleń.

 

Nie ma żadnej poezji w księżyca świetle odbitym,

To tylko zwykły kamień nieco większy niż znane,

Wiedza odarła nas z resztek zbyt romantycznej liryki,

Nie dając odpowiedzi na żadne zadane pytanie.

 

Jesteśmy jak ta trawka rosnąca w skalnej rysie

Na przekór rozsądkowi i prawdopodobieństwu,

Nie wiedząc, czemu dano nam to niepewne życie,

Przekleństwo to, czy może jednak błogosławieństwo?

 

Jak iskra kamieniami skrzesana przypadkowo

Spalamy do ostatniej drobiny się popiołu,

Wierząc, że przetrwa po nas jakieś ostatnie słowo,

Choćby nie było dane usłyszeć go nikomu.

 

Nieosiągalne

Bywa, że czeka się całe życie

Na coś, co nigdy nie nadejdzie,

Bo jest to spoza ograniczeń

Czymś, co nie było i nie będzie.

 

Lecz może właśnie to jest sensem,

Wśród zdarzeń, które są realne,

Że się nie zdarzą czas i miejsce

Na to z zasady nieziszczalne.

 

Bo cóż, gdyby się przydarzyło?

Co gdyby stało się spełnieniem?

Czy nadal by tym samym było?

Czy tylko samym siebie cieniem?

 

Jest coś w tym smutku i tęsknocie,

Czego nie daje rzeczywistość,

Co snom umyka w takie noce,

Które do końca snów się wyśnią.

 

Poddanie

Poddać się można nieznanemu

Lub walczyć z niewidzialnym wrogiem.

Mówić do wroga – przyjacielu

Lub w nienawiści skoczyć ogień.

 

Lecz jeśli walka jest złudzeniem,

Sposobem tylko na bezsiłę,

To poddać się jest wyzwoleniem

Dającym wieczny odpoczynek.

 

Lecz to nie śmierć jest rozwiązaniem,

Lecz zgoda na to, czym jest życie,

Na nieuchronne przemijanie

Bez żadnych złudnych ograniczeń.

 

Z chwili na chwilę, krok za krokiem,

Bez zatrzymania i powrotu,

W tym przedtem, które już jest potem

Odnaleźć można wieczny spokój.

 

Poza słowami

Poskładane słowa w zdania, zdania w akapity,

Akapity w księgę nie zawsze spisaną,

Są jak fenomenów niezależne byty,

Co słuchaczom mówią nie zawsze to samo.

 

Gdy ze zwierzętami rozmawiam bezgłośnie,

Mogę nie rozumieć jakie głoszą prawdy,

Lecz wiem, że to, co mówią, jest jasne i proste

I każdy znak ich mowy jest szczery i ważny.

 

Znacznie trudniej rozmawiać jest z innym człowiekiem,

Nawet kiedy mówimy tym samym językiem,

Bo słowa tylko płyną przez wezbraną rzekę,

Podtekstów i uczuć, co pod nią ukryte.

 

Rozmija się słowo z tym, co pomyślane,

To co pomyślane, niespójne z uczuciem

I trudno zrozumieć, co ukrywa zdanie

I od czego słowem próbuje się uciec.

 

Alchemia

Zapewne jesteśmy wpisani w DNA wszechświata,

W ten sam wzór, z którego gwiazdy i planety,

Jest każda odmienność w istocie jednaka

I blisko jest do rzeczy najbardziej dalekich.

 

Możemy buntować się przeciw jedności,

Wymyślać różnice, komplikować prawdy,

Lecz jednym oryginałem są oryginalności,

W niewyobrażalnej nawet wyobraźni.

 

Więc błogosławieństwem jest nasza niewiedza

I ogrom wszystkiego, co dziś nam nieznane

I szczęściem, co zawarte w takich odpowiedziach,

Które są w istocie kolejnym pytaniem.

 

Gdybyśmy odkryli ten wzór na istnienie,

Pewnie zaskoczyłaby jego prostota,

Bo filozoficzne są wszystkie kamienie

I nie ma niczego, co nie jest ze złota.

 

Na orbicie

Kiedy kolejny raz okrążam Słońce,

To jest to okrąg taki jak poprzednie,

Jest ani lepsze, ani nie jest gorsze

Wszystko, co wkoło po okręgu biegnie.

 

Jakąś różnicę widzę tylko w sobie,

Powiedzieć lepiej, że czasem dostrzegam,

Że to już więcej niż kolejny obieg

I że się zmieniam w kolejnych obiegach.

 

W istocie raczej jest to bez znaczenia,

Niewielkie zmiany w wielkiej niezmienności,

Bo, że się zmieniam, niczego nie zmienia,

Nie skomplikuje ani nie uprości.

 

Można powiedzieć, że nic się nie dzieje,

Że tak jak było na zawsze zostanie,

Lecz nieskończoność też ma zakończenie,

Choćby nie było jeszcze napisane

 

25 czerwca 2022   Dodaj komentarz
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz

Stagecoach1956 | Blogi